środa, 26 lutego 2014

"Kryształowa granica" - Carlos Fuentes

Świetne.
Fuentesowi udała się sztuka niemała, czyli umieszczenie w każdym opowiadaniu materiału wystarczającego na krótką powieść, a wszystko to bez uczucia przeładowania czy skrótowego potraktowania tematu. Jednocześnie autor połączył te historie w większą całość, sprytnie rozmieszczając między nimi tajne przejścia i skróty.
Treść opowiadań koncentruje się wokół granicy meksykańsko- amerykańskiej i skomplikowanych stosunków między obywatelami obydwu państw. Tytuł zaś - "Kryształowa granica" - nie bez powodu kojarzy się z kreśleniem "szklany sufit" - bariera do lepszego świata niby przezroczysta, ale jednak istniejąca i dla większości Meksykanów niemożliwa do pokonania. Chociaż oczywiście da się. Najlepiej tę granicę kruszą pieniądze, chociaż także czynnie praktykowana cnota miłosierdzia (nie, nie po prostu miłości, która zbanalizowała sie do tego stopnia, że jest tematem numeru gazetki z Rossmanna).
Książka jest szczególnie ciekawa właśnie z perspektywy polskiej - sami jesteśmy takimi "Meksykanami" w stosunku do naszych zachodnich sąsiadów, a jednocześnie czasem niesłusznie wydaje nam się, że jesteśmy "Amerykanami" w stosunku do tych zza granicy wschodniej.
No i jeszcze jedno (zainspirowane lekturą pierwszego numeru Fanbooka) - książki Fuentesa nie są politycznie neutralne. Jak wielu Latynosów Meksykanin wyraźnie preferuje odcienie czerwieni. Natomiast, nie wiem dlaczego, może przez to, że opisywany przez niego świat wydaje się tak bliski z polskiej perspektywy, tę czerwień wchłania się przez osmozę i pod koniec lektury człowiek chętnie udałby się na jakąś barykadę, oczywiście ze sztandarem słusznego koloru w dłoni.
Co za szczęście, że takowych w okolicy brak, co najwyżej pikiety ruchu obrony lokatorów. Zaraz, zaraz, a może by dołączyć?
Także uważajcie z tym Fuentesem:).



wtorek, 11 lutego 2014

Akwarium - Wiktor Suworow


Witia Suworow był dowódcą małego oddziału czołgistów, kiedy to na manewrach (a był to rok 1969) wpadł w oko pewnemu dobrze ustosunkowanemu podpułkownikowi. Odtąd jego kariera nabrała rozpędu. Z elitarnej jednostki pancernej, do jeszcze bardziej elitarnej komórki wywiadu, przez już w ogóle do potęgi wyselekcjonowany Specnaz po samo creme de la creme, gdzie dostać się jest już prawie niemożnością, czyli wywiad wojskowy GRU w krajach zachodnich, gdzie wysyłano juz tylko najlepszych i najbardziej sprawdzonych (co akurat może nie jest specjalnie pozytywne).
Tyle, że ta droga w górę miała swój niewidoczny aspekt - była jednocześnie drogą do Hadesu. Tak jak życie czołgisty czy komandosa Specnazu miało swój urok i nawet pewną romantykę męskiej przygody, a koszta były stosunkowo niedolegliwe, to zagraniczna placówka okazała się ostatnim kręgiem piekła - zwłaszcza liczne testy na lojalność. Kogo bardziej cenisz - przyjaciela - czy organizację? Swojego mistrza i guru - czy organizację? Błędna odpowiedź oznacza natychmiastową ewakuację do ZSRR i śmierć w wielkich cierpieniach. A ile razy można udzielić prawidłowej odpowiedzi, jeśli nie jest się androidem?
"Akwarium" nie jest wcale antyutopią, choć zwłaszcza końcówka mogłaby pochodzić z Orwella. To przede wszystkim powieść autobiograficzna, nafaszerowana arcyciekawymi szczegółami. A zreszta - pal sześć szczegóły. Jeszcze ciekawszy jest obraz ZSRR - państwa, gdzie wszystko było nastawione na wojnę - gigantyczna armia w stałej gotowości, szpiedzy kradnący na Zachodzie technologie militarne. A w wywiadzie pracował niemal każdy obywatel ZSRR przebywający legalnie za żelazną kurtyną!
No i te slużby. Poziom ich profesjonalizmu był taki, że aż się człowiek zastanawia, czym zajmują się teraz. Bo przeciez GRU istnieje, nawet wcale nie zmieniło nazwy.
Polecam zwłaszcza tym, którzy z zasady nie czytują pewniaków, evergreenów i bestsellerów, bo przecież NA-PEWNO-SĄ-PRZEREKLAMOWANE. Sama żałuję, że przeczytałam "Akwarium" dopiero teraz. Zwłaszcza, że jak dowiedziałam w czasie dyskusji o książce na FB - najlepiej smakuje czytane przed dwudziestką. No to się trochę spóźniłam;).

wtorek, 4 lutego 2014

Hurtownia książek - Oates, Shafak, Rymkiewicz, Chmielewska


"Honor" - Elif Shafak to literacka pulpa - dość smaczna, lekkostrawna, ale czy pożywna? Autorka opracowała temat kryminalno obyczajowy w lekko baśniowej konwencji i nadała mu wdzięczny kształt sagi rodzinnej. Efekt - idealny egzemplarz pokazowy w kategorii "literatura środka". Dodam jeszcze, że wciąga. I to bardzo:).






 "Czarna dziewczyna, biała dziewczyna" Joyce Carol Oates


Czterdziestoletnia pisarka wspomina swój pierwszy semestr na studiach. Relacja przebiega dwutorowo - na pierwszym planie mamy próby zaprzyjaźnienia się dziewczyny z czarną współlokatorką, na drugim echa wydarzeń domowych (a dom to niezwykły, bo hipisowskich prominentów). Początkowo nudna ta historia jak flaki z olejem, ale stopniowo czytelnik czuje, ze coś jest nie tak, tylko nie wiadomo dokladnie na jakim obszarze książki. Wyczuwa się, że narratorka kłamie lub opowiada z mocno skrzywionej perspektywy, ale konia z rzędem temu, kto wpadnie na to, gdzie tkwi haczyk. [Przyznam, że ja nie wpadłam].


"Wielkie zasługi" - Joanna Chmielewska

Zamiast opisu wklejam ten oto demotywator (za inspirację dziękuję Natanie). 
"Wielkie zasługi" to książka w tej chwili już historyczno -fantastyczna. Nie ma już Pawełka i Janeczki. Nie ma już tych wszystkich przedsiębiorczych 10-11 latków, którzy zaczynali od eksploracji podwórka w wieku przedszkolnym, a kończyli daleko poza nim. No dobra, może kilka sztuk się ostało, ale wszyscy, zamiast po ciemku latać po lesie i tropić podejrzanych, marzą tylko o tym, żeby przyszedł do nich list z Hogwartu.  Zaś reszta populacji to Mizie płci obojga, których przestraszy nawet mrówka, o poważnym przestępcy nie wspominając...
Tak to się kończą te moje sentymantalne powroty do książek - wielkim narzekaniem:).

"Wielki Książę" - Jarosław Marek Rymkiewicz

Wiecznie żywy motyw uczłowieczania Tytusa w wariancie XIX -wiecznym, czyli o tym, jak polski duch narodowy przerobił brutalnego i nieokrzesanego Wielkiego Księcia Konstantego na prawie-Polaka. Trochę tu Rymkiewiczowej historiozofii, którą przyjęłam dość obojętnie (choćby właśnie teorię polskiego ducha narodowego). "Wielki Książę" sprawdza się natomiast świetnie jako literacki wehikuł czasu. Otwieramy książkę i myk... już jesteśmy w Warszawie epoki empire. Nader odświeżająca to podróż.